Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziecię Starego Miasta.djvu/29

Ta strona została uwierzytelniona.
27
DZIECIĘ STAREGO MIASTA

życia!! Anno moja! Gdzież te sny nasze! Matko moja, gdzie spokojne dnie starości, które otulić chciałem taką troskliwością za te gorzkie doby łez i pracy, poświęcone dla mnie?
I tu była jakaś myśl — rzekł — uderzając się w czoło, i tu było uczucie, co się wylać pragnęło... Wszystko potrzeba dać na ofiarę! Wszystko dla ojczyzny!
Przeszedł się i popatrzył przy świecy na obraz swój poczęty, potem na cichy kątek, do którego tyle przywiązanych było wspomnień. Na ścianie z pamięci naszkicowany wisiał portret Anny, uhistorjowanej za jakąś świętą; łzy zabłysły mu w oczach, gdy nań popatrzył, ale natychmiast światło zdmuchnął, aby się nie dać owładnąć uczuciu, i rzucił się na łóżko.
W piersiach biło mu serce wielką odwagą, bo przypomniał sobie wszystkie upokorzenia, jakich był nieraz świadkiem: to panowanie bezlitosne, okrutne, szyderskie, naigrawające się, które najspokojniejszą musiało rozburzyć duszę; tych żołdaków triumfujących po ulicach, tych spłaszczonych służalców, dumnie z karet poglądających na tłumy, a gnących się do ziemi przed siłą... i wszystko, co słyszał, co oglądał, co kiedykolwiek w życiu krew mu popędziło do sromem kraśniejącego czoła.
W pół we śnie, w pół na jawie ujrzał brnące w śniegu szeregi skutych braci, pędzonych w zamiecie dalekie za to, że kochali kraj, że śmieli westchnąć, że podnieśli głowę, że marzyli, że płakali...
I starców, siedzących nad grobami rozstrzelanych synów.
I wdowy, płaczące pod szubienicami powieszonych mężów.
I dzieci, rzucone na pastwę wychowania moskiewskiego, za to, że sierotami zostały po wygnańcach.
I splugawionych owych, polskie imię noszących ludzi,