Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziecię Starego Miasta.djvu/35

Ta strona została uwierzytelniona.
33
DZIECIĘ STAREGO MIASTA

i szubienice, pieniądze i fałsz, którym się tak dobrze posługiwać umieją, a czują się słabymi! Tu dzieci instynktem wskazują pochód narodowi, a naród idzie za dziećmi — i sprawa się podnosi; tam najmędrsi kruczkotwórcy głowy sobie łamią i nic począć nie umieją. Otóż los tych, co idą przeciw prawu Bożemu.
Zwycięstwo nasze jest tylko kwestją czasu; oni mogą się utrzymać na falach dłużej, krócej, ale utonąć muszą.
— Daj Boże, by słowa twe były proroctwem — odpowiedziała Anna — choćbyśmy wszyscy dla prawdy zginąć mieli. Jeżeli co życie znośnem czyni, to wiara w coś szlachetniejszego nad mieszenie powszedniego chleba.
Domawiała tych słów, gdy dość przystojny, ale dziwnie wymuskany młody człowiek, w bardzo starannym ubiorku porannym, mignął poza drzewami, wszedł w ulicę i z pewnym przyciskiem, jakby rad, że ją schwytał na uczynku, pozdrowił Annę:
— A! Dzień dobry pannie Annie!
Franek się rzucił nieco; ona pozostała spokojną, skinęła głową i chcącemu już odejść z triumfem elegantowi dała znak, by się przybliżył.
— Cóż to pan tu robisz tak rano? — spytała go. Ja wody piję, pan Franciszek, którego nie wiem, czy pan znasz, stary mój kolega, — dodała z uśmiechem — idzie do pracy — cóż pana Edwarda mogło tu o tej porze sprowadzić?
Blady paniczyk nieco się zarumienił.
— Któż wie, — rzekł nieśmiało — może nadzieja widzenia tu pani, choć zdaleka...
— A! Toby doprawdy było zabawne! — rozśmiała się Anna. — Cóż pana widzenie mnie obchodzić może? Miałżebyś pan ochotę wmówić mi, że czułe jego serce bije dla mnie? Patrz pan... na te stare sukienki, na opa-