Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziecię Starego Miasta.djvu/38

Ta strona została uwierzytelniona.
36
J. I. KRASZEWSKI

byli uzdolnieni: panowie, szlachta można, inteligencja nawet, usuwali się bojaźliwie od współudziału, zamykając w granicach legalnych. Jedni nie chcieli brać tego na sumienie, drudzy nie mieli wiary. Pozostawała garść dzieci, młodzieży, ludzi ożywionych pragnieniem gorącem. Może być, że ta młodzież zuchwalsza, bo mniej widząca następstwa, silna uczuciem ogromnem, sama tylko była zdolna targnąć się na potęgę olbrzyma, bo ona jej jedna nie uznawała. Starsi liczyli armię, flotę, miljony, dyplomatyczne stosunki... i strach ich ogarniał.
Zalecano więc z jednej strony spokój i pracę, z drugiej spiskowano zajadle. Ale spisek to był, jakiego nie spotykamy w historji; wszyscy bowiem należeli do niego, jeśli nie czynem, to milczeniem i wiedzą, współczuciem i życzeniami, nikt nie śmiał opierać się mu, ani wystąpić przeciwko niemu. Uznawano prawie powszechnie jego bezskuteczność, nie śmiano zaprzeczać prawowitości, potrzebie, konieczności. Narady te i krzątania około czegoś, nieoznaczonego jeszcze w przyszłości, siecią niewidomą rozciągały się od prostego wyrobnika, który pragnął walki, aż do salonowego eleganta, nie pragnącego tak bardzo zakłócenia pokoju, ale wstydzącego się okazać bezczynnym.
Młodzież ucząca się była ogniskiem, około którego wszystko się garnęło i ogrzewało. Franek należał do niej ciałem i duszą. W chwili tej niedobrze wiedziano, co czynić; ale instynkt wskazywał potrzebę manifestowania się, protestowania przeciwko istniejącemu stanowi rzeczy. Niektórzy ciszej wybąkiwali wyraz „rewolucja“, ale większa część widziała jeszcze jej niepodobieństwo tylko.
Nie było dnia, żeby się nie zbierano gdziekolwiek, w ulicach, kawiarniach, w mieszkaniach młodzieży, na przechadzkach. Tu rodziły się projekta manifestacyj niespodzianych, które nazajutrz w ulicach wszyscy sobie powtarzali od ucha do ucha, o których na tydzień wprzód