Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziecię Starego Miasta.djvu/40

Ta strona została uwierzytelniona.
38
J. I. KRASZEWSKI

Obok Franka, który milczał, ale energicznem milczeniem gotowości do czynu, migały twarze prawie dziecinne, z pomiędzy których jedna szczególniej uderzała wyrazem siły niepohamowanej i skupionej w sobie. Był to chłopak niewielkiego wzrostu, niezbyt uderzających rysów twarzy, na którego ustach częsty uśmiech, jakby szyderstwem i żółcią zaprawny, przelatywał. Twardy włos, najeżony nad czołem i postrzyżony krótko, nadawał mu charakter jakiś dziki, w sprzeczności z młodością i łagodnością wejrzenia. Znać było, że ta ostrość i szorstkość w obejściu, którą okazywał, płynęła z przekonań, nie z usposobienia; że byłby sobą, gdyby na nim nie ciążyła ręka ucisku, co nawet z twardego kamienia łzy wygnieść potrafi.
Jeden nieco starszy mężczyzna z cygarem w ustach siedział tak głęboko w kątku zasunięty w cieniu, że go dostrzec prawie nie było podobna. Zwano go tam nie po imieniu, ale Sybirakiem. — Blade lice, ostygłe nieco, smętne, podobne było do głazu, na którymby stężała wiekuiście niewysłowiona boleść, ale już przemieniona w naturę człowieka. Nie odzywał się, chyba rzadko i krótkiemi słowy.
Młody chłopak, którego towarzysze nazywali Młotem z powodu energicznej mowy i częstego uderzania w stół pięścią, właśnie tylko co głos zabierał. Obrócony twarzą do Sybiraka, mówił powoli, z wyrazem przejmującego szyderstwa:
— Tak, to prawda, jesteśmy młodzi, nie rozumiemy nic... ale, jeżeliśmy niezdatni do niczego, róbcież wy, starsi; pójdziemy chętnie pod wasze rozkazy... tylko nie na próżne z założonemi rękami siedzenie! Kraj już dosyć, nadto przecierpiał wstydu przez lat trzydzieści; chce nareszcie dowieść, że żyje; chce wstać z mogiły.
Głos Sybiraka z kąta odezwał się powolny i poważny.
— Poczciwe dzieci! Nie w ten sposób wybije się