siałem wkońcu pokazać im, co mogę. Paliłem tę rękę nad ogniem minut kilka, aż się mięso skwarzyło i nie pisnąłem... Nie chwalę się, bo to głupstwo... są lepsi ode mnie.
Sybirakowi łzy puściły się z oczu, pochylił głowę, westchnął i nie rzekł słowa.
— O, uzbrójcie się, uzbrójcie — zawołał po długiem milczeniu — bo nieprzyjaciel, z którym mieć będziecie do czynienia, nie ma wnętrzności, nie zna politowania; nie z ludźmi walczyć będziecie, nie z Turkiem, nie z Tatarem, co są aniołami dobroci przy nim, ale z bydlęty, nędzą i niewolą rozbestwionemi, ogłupiałemi, lub z zepsutym i przegniłym owocem tej cywilizacji biurokratycznej, która nie zna innego Boga nad chciwość i rozpustę.
— Nasza walka będzie zarazem apostolstwem — zawołał inny — ona wpłynie na nieprzyjaciół, my ich nawrócimy.
— Nie wiem — westchnął starszy — wielu już apostołów pożarli ci bałwochwalcy, i wielu pożrą ich jeszcze, urągając po pijanemu ich mogiłom.
— Pragniesz pan walki ducha, a nie wierzysz w naszego? — spytał ktoś.
— Wierzę — zawołał stary — ale... widzicie, jam... posiwiał w zawodach! Daj wam Boże dorosnąć w szczęściu!
— My także pragniemy posiwieć w pracy, aby na naszem pokoleniu nie ciążyła wina bezwładnego odrętwienia.
— Ale ad rem, ad rem — ozwało się kilka głosów — do rzeczy, co robić?
— Swoje! — odparł Młot — kto może, na wieś do ludu, kto chce, między czeladź i rzemieślników, rozgrzewać ducha, sposobić umysły, być wszędzie i nie dać ująć się nigdzie; gdy padnie jeden, stanąć w dziesięciu na jego miejsce — i dalej! dalej, a dalej!
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziecię Starego Miasta.djvu/45
Ta strona została uwierzytelniona.
43
DZIECIĘ STAREGO MIASTA