Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziecię Starego Miasta.djvu/54

Ta strona została uwierzytelniona.
52
J. I. KRASZEWSKI

tyka, zapytanie Czapińskiego, cel zaprosin, wszystko mu wyszło z głowy, a pilno było przecie plan jakiś ułożyć do odpowiedzi, w której Franek nic zdradzić nie mógł i starego nie chciał obrazić.
Położenie stawało się wcale drażliwem, ale, jak zwykle, gdy się celu upragnionego dosięga, wszelkie towarzyszące mu niebezpieczeństwa znikają — tak i teraz. Franek nie widział nic przed sobą, prócz Anny.
Anna właśnie zalewała w pierwszym pokoju herbatę i miała imbryczek postawić na samowarze, gdy za milczącym ojcem, jak widmo, bladą ujrzała twarz Franka. To zjawisko tak było dla niej dziwne, tak niewytłumaczone, tak przerażające, że biedne dziewczę zmieszane upuściło z rąk imbryczek i powitało ojca bryzgiem ukropu.
Czapiński cofnął się rozgniewany, ale przy obcym człowieku nie wypadało mu okazywać zniecierpliwienia, ruszył ramionami. Anna, wymawiając się niezręcznością, wybiegła zarumieniona.
Wypadek ten popsuł humor staremu. Niebardzo go obchodził Franek, stojący na uboczu i czekający zapytania, na które nie wiedział, jaką da odpowiedź, wszelako potrzeba było coś do niego przemówić.
— Otóż to te kobiety! — zawołał — Heroiny! Niespodzianie otwarte drzwi — wszystkie nerwy w robocie, i choćby dziecko najukochańsze miała na ręku, to je na ziemię upuści. Ale już one dziś takie się rodzą. No, to też i Anna!
— Cóżeś mi acan miał powiedzieć?
— Nie wiem prawdziwie, co pan profesor życzył sobie słyszeć ode mnie?
— Jakto!... Nie wiesz? — obruszył się prawie gniewnie Czapiński, któremu i stłuczony imbryczek i wprowadzenie Franka humor nadwyrężyło. — Przecieżem cię pytał, kto to wszystko prowadzi, i miałeś mnie objaśnić!