Wieczorem dnia 23 lutego u Jędrzejowej drzwi były na klucz zamknięte, stara lampa i świec para paliły się na stoliku, cisza głucha panowała w obu pokoikach, a kilka osób mocno było zajętych jakąś dziwną pracą.
Oddawna już chodziły głuche wieści o jakiejś manifestacji na Starem Mieście; rząd czy o niej wiedział, czy nie, nie zdawał się żadnych kroków przedsiębrać, aby jej zapobiec. Wielu zresztą nie wierzyło, by do skutku przyjść mogła; inni uważali, że już tego dosyć, że to do niczego nie służyło.
Narady towarzystwa odbywały się z gorączkowym pośpiechem; zjazd był liczny, ale sterujący, którym szło o życie komitetu (bo komitet był u nich na pierwszym względzie) wywijali się, jak mogli, od wszystkiego, co narażać ich mogło. Czuli oni, że miasto drży z niecierpliwości, że ziemia trzęsie się pod ich stopami, ale niezmierną zręcznością chcieli się wywinąć z niebezpieczeństwa, i wszelkie śmielsze projekta odkładali na jutro..., jutro myśląc się pokryjomu rozjechać. Tak, wielki dyplomata, komitet towarzystwa, postanowił i napędzał już do zamknięcia zgromadzenia.
Projektowano jakiś adres i uchylono myśl jego; chciano się od wszystkiego wykręcić... byle żyć, byle żyć!
Miasto rozumiało to dobrze; gotowało się więc na taką manifestację, któraby zmusiła zgromadzenie do bardziej stanowczego wystąpienia. Niema wątpliwości, że część znaczna byłaby się dała ująć wrażeniem, zapałem, okrzykiem.
Rachowano na to z jednej, drżano z drugiej strony i pędzono obrady do końca; usiłowano wreszcie czemś zaspokoić pragnienia i obmyślano (choć przeciwko woli
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziecię Starego Miasta.djvu/67
Ta strona została uwierzytelniona.
65
DZIECIĘ STAREGO MIASTA
V.