z konia ściągały, pochodnie straszyły konie, z góry domów rzucać zaczęto kamieniami, garnkami, czem kto miał; wyleciało kilka krzeseł, słychać było trzaskające drzwi domów i powolnie wszystkiemi ścieżkami, podwórkami, drożynami tajemnemi rozpływający się tłum. Zażartsi tylko, z gołemi rękami, w ciemnościach, walczyli jeszcze z tłuszczą, która opasywała rynek i starała się go oczyścić.
Trwało to wszystko niedługo, ale obraz był przerażający: Głuche jęki z jednej, przekleństwa z drugiej strony; policja, usiłująca chwytać, żandarmi, miotający się na wszystkie strony, na bruku niedogasłe ułamki dymiących pochodni, połamane chorągiewki, kilku ludzi stratowanych, kilka kobiet rannych, kamienie, skorupy, polana.
Za ludem, który cudem zniknął uliczkami, bramami, drzwiami i oknami w szczelinach Starego Miasta, jakby gwar groźby i przekleństw głucho się rozległ w powietrzu.
Jeszcze chwila, a Moskale pozostali sami, plondrując po domach, wciskając się na podwórza, szturmując do bram i szukając sprawców niepochwyconych tej manifestacji pierwszej, ale groźnej, bo popartej tysiącem (która byłaby się wyłala na miasto, gdyby nie barbarzyński napad wojska, co zgniótł ją i rozproszył, a właściwiej tylko rozpędził — nieustraszoną).
Widocznem było, że sprawa była poczęta, ale bynajmniej za wygraną ze strony Moskali uważać się nie mogła; lud odszedł groźny, a ci, co plac otrzymali, poraz pierwszy poczuli, że nie uda się im bezkarnie lud ten upokorzony deptać.
Szable pobroczyły się krwią bezbronnych, ale na czołach wojowników tych, co siekli kobiety i dzieci, pozostały ślady wściekłej rozpaczy słabych. Zgniecione kaski, potłuczone konie, poszczerbione szable, poopalane twarze pochodniami, pogruchotane kamieniami i sprzętami ra-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziecię Starego Miasta.djvu/73
Ta strona została uwierzytelniona.
71
DZIECIĘ STAREGO MIASTA