im dowodów nie trzeba. Rząd musi mieć sprawców, bądź co bądź!
Jędrzejowa naprzemiany, to leci do obrazu Matki Boskiej, klęka i modli się, to powraca do syna i całuje jego rękę, obwiniętą prześcieradłami.
Franek blady, lecz ani syknął z bólu... dla matki... Uśmiecha się, łza tylko kręci się na powiekach; to ręka prawa, a czuje, że nią już władać nie będzie — głęboko przeciął ją pałasz żołnierza.
Młot cięty w głowę, podeptany końmi, z rozczochranemi włosami, choć mu się krew leje po policzkach i ścieka po szyi, zaciął usta, a oczy ogniem mu płoną... drży jeszcze niedokończoną walką. Obwinął ręcznikiem skroń, i ani myśli o sobie, duma...
— Dużo, dużo pognietli... a co kobiet, co dzieci!
— Widziałem kobietę z ręką odciętą...
— Widziałam, panuniu, staruszka, którego siwe włosy tarzały się po kamieniach; jęczał, prosząc litości, koń żandarmski gniótł mu piersi.
— Na miły Bóg, poco to przypominacie! — zawołała łamiąc ręce Jędrzejowa. — Dosyć tego, co oczy widziały, czego nie zapomni serce nigdy... O, zwierzęta dzikie! Konie iść nie chciały na ludzi, a oni siekli pałaszami bezbronnych! Alem miała też pociechę, żem garnek z ukropem cisnęła na łep psu jakiemuś — widziałam, jak się pochwycił za głowę i zsunął z konia.
— Aj, panuniu, cicho! — przerwała służąca. — Ano paniczowi to jeszcze gorzej słuchać.
— Ano, wyzywacie mnie... Cichoż już, cicho!
— Spojrzcie-no przez okno, jest tam co straży? Czyby nie można, żeby dziewczyna wybiegła po doktora, albo już choć po cyrulika?
— Cyrulik w drugiej kamienicy.
— Ale za drzwi się wychylić niepodobna.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziecię Starego Miasta.djvu/75
Ta strona została uwierzytelniona.
73
DZIECIĘ STAREGO MIASTA