Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziecię Starego Miasta.djvu/82

Ta strona została uwierzytelniona.
80
J. I. KRASZEWSKI

— Pani, — szepnęła sługa — przyszła służąca ze Starego Miasta od owocarki.
— Zabity? — krzyknęła, załamując ręce, Anna.
— O, nie, żyje — ale...
— Uwięziony?
— Nie.
— Mów! Mów.
— Ranny, lekko ranny, tylko, widzi panienka, jego stamtąd koniecznie wynieść potrzeba — oni sami nie wiedzą, dokąd; jak dzień, będzie pewnie rewizja po Starem Mieście i wezmą go do cytadeli.
Blada, jak trup, bez oddechu, Anna, wpół już odziana, pochwyciła ubranie, sama jeszcze nie namyśliwszy się, co pocznie, nie wiedząc, dokąd pójdzie — czuła tylko, że coś robić musi, że iść gdzieś powinna. Myślała paść do nóg ojcu i prosić go — ale godziłoż się spokój i bezpieczeństwo starca narażać?
W rządzie rosyjskim litości ludzkiej, poszanowania uczuć człowieczych niema; ten, kto ocali nieszczęśliwego, jest współwinowajcą; kto zdradza go, wedle nich, pełni cnotę; — a potem dziwią się oni, że społeczne posady pod nimi się chwieją, i narzekają na socjalistów! Runą one po tych prześladowaniach, po tych okrucieństwach bezdusznych, po pożarach, mordach i rabunkach.
— Nie — rzekła Anna — ojciec niech śpi spokojnie, ja pójdę gdzie indziej szukać litości! Ale dokąd?
W głowie się jej zawracało, myśl błądziła w kółku jakiemś, z którego wyjść nie umiała, pamięć nie przywodziła imion, władze słuchać nie chciały, bo ból serce uciskał.
Ale już mężne dziewczę było ubrane, gotowe. Anna spojrzała na portret matki, wiszący w jej izdebce, jakby zeń chciała zaczerpnąć odwagi i siły — i wyszła milcząca.
W kuchence, oparta o mur, płakała Kasia drżąca.