Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziecię Starego Miasta.djvu/83

Ta strona została uwierzytelniona.
81
DZIECIĘ STAREGO MIASTA

— Panienko, ratuj!
— Słuchaj — przerwała Anna do służącej — powiecie panu, gdy się obudzi, że ja poszłam do kościoła, do chorej przyjaciółki — skłamcie, co chcecie, byle był spokojny; a ty, Kasiu, mów, czy wiesz mieszkanie którego z przyjaciół panicza? Tu? Gdzie blisko?
— Z przyjaciół panicza? A, prawda! No! To tu zaraz jest jeden za Dobroczynnością; mieszka ich tam razem dwóch, co bywają u nas, obok hotelu Smoleńskiego, posyłał mnie tam kilka razy.
— Chodź ze mną.
Anna szła, ale drżała, nogi jej słabły; oparła się o mur, nabrała siły — otworzono wrota i wybiegły obie. — Ranek powoli z za mgły poczynał się dobywać, miasto spało w wilgotnych pieluchach milczenia. — Cisza, a pośród niej każdy krok przechodnia rozlegał się szeroko, grobowo.
— Idź ze mną — rzekła Anna do sługi — sama nie mogę... idźmy a szybko, już ranek...
Potrzeba było minąć odwach około Bernardynów, na którym słychać było szczęk broni, widać żołdaków na czatach, szydzących z wczorajszej krwi i klnących Polaków i Polskę. Anna przeszła powoli, z biciem serca, które jej do skroni skakało. Przed posągiem Matki Boskiej, który miał być świadkiem męczeństw tylu i okrucieństw, dogorywała jedna lampa; wszędzie w mroku snuły się jakieś postacie tajemnicze, które ukazywały się i ginęły, jak widma. Nareszcie dwie kobiety, drżące, dobiły się do domu. Kasia zastukała do bramy i weszła, poprzedzając Annę, na wschody zbłocone, ciemne, straszne... Ale dziewczę, zrodzone w Warszawie, miało ten instynkt, który inne stworzenia mają w lesie lub górach; wyrosła z tego bruku, wyhodowana w zakątach tych ciemnych, przeczuwała każde miejsce, poznawała je, nie