widząc... Stukanie tak ranne do drzwi narobiło ogromnego hałasu w mieszkaniu, widocznie popłoch jakiś i postrach przyniosło, głos kobiecy ledwie nareszcie uspokoił; otworzono i Kasia ujrzała kilku młodzieży wśród dymu z fajek, już ubranych, potrwożonych, gwarzących cicho.
Anna weszła za nią natychmiast, a na jej widok młodzież doznała uczucia dziwnego poszanowania i trwogi jakiejś: wistocie była heroicznie piękną i natchnioną.
— Nie znam panów — rzekła do nich — powiedziano mi, że jesteście przyjaciółmi Franka... on jest od wczoraj ciężko ranny, potrzeba go ocalić. Na Starem Mieście co chwila może być rewizja, musimy go stamtąd wyprowadzić i złożyć w miejscu bezpiecznem. — Kto z panów tego się podejmie i dokąd go wyniesiemy?
— Tu, do nas — rzekł pierwszy słuszny młody blondyn, występując naprzód — tu, ja idę z panią i, jeśli potrzeba, wezmę go na ręce i przyniosę. O, domyślałem się, patrząc, jak się rwał do konia żandarma, który kobietę tratował, że pałasz, który spadł z góry, musiał...
Tu się wstrzymał, widząc, że od słów jego Anna bladła i chwiać się poczynała.
— Będzież on tu bezpieczny? — spytała.
— Ha, niebardzo, ale dokądże go w tej chwili przenieść? Zbyt daleko niepodobna, zawsze tu lepiej, niż w domu. Służę pani. Chodźmy!
— Ale każde z osobna — dorzuciła Anna — domyślanoby się może, widząc razem kilka osób.
— Ale, proszę pani — przerwała Kasia — juścić my go na ręku nie zaniesiemy, ażeby poszedł sam, to ja wątpię: wczoraj kałuża krwi z niego wyszła, a co jej tam stracił, nim doszedł do domu!
Kasia zamilkła, spojrzawszy na Annę.
— Zaniesiemy go, ja i pan — odezwała się Anna śmiało, idąc ku drzwiom.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziecię Starego Miasta.djvu/84
Ta strona została uwierzytelniona.
82
J. I. KRASZEWSKI