Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziecię Starego Miasta.djvu/85

Ta strona została uwierzytelniona.
83
DZIECIĘ STAREGO MIASTA

— Pójdzie z nas kilku, jeżeli potrzeba — odezwali się drudzy.
— To zwróci oczy; niepodobna, połapią wszystkich — przerwała Anna.
— O, nie można! — zawołała Kasia, której się na płacz zanosiło.
— Czekaj pani — rzekł drugi chłopak żywo — tu na dole jest poczciwy dorożkarz, ja mu zaraz konie zaprząc każę i stanąć z dorożką na rogu ulicy Św. Jana. Franek się tam może dowlec z naszą pomocą, wsadzimy go i dowieziemy.
— Chodźmy! Chodźmy! — wołała niecierpliwie Anna. — Dzień bieleje w oknach, nie mamy chwili do stracenia... Prędzej! Prędzej!
— A! Chodźcie państwo, zmiłujcie się, bo tam, broń Boże czego — przerwała Kasia — i Jędrzejową zabiją, ona pewnie syna nie da, choćby ją mieli rozerwać — będzie go bronić.
Anna wyszła, prowadząc za sobą starszego, Kasia wiodła przodem, drugi chłopak zbiegł do dorożkarza. W ulicy coraz widoczniej już dniało i widoczniej też włóczyła się rozespana policja, mruczący a dziko spoglądający żołnierze.
W oczach Anny na widok tych ludzi coraz gorętszy błyskał zapał, rodziła się chęć zemsty.
Przybyli bez przeszkody do drzwi, które już były przymknięte. Anna pierwsza wpadła na górę; zapał, który ją prowadził i trzymał, starczył aż do drzwi; tu zrobiło jej się słabo, zatrzymała się, drżącą ręką napróżno szukała klamki. W pierwszym pokoju ciemno było jeszcze, brzask dnia, wpadający przez okna, słabo go ledwie rozświecał; Jędrzejowa otworzyła im sama, a postrzegłszy Annę, rzuciła się jej, płacząc, na szyję.