Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziecię Starego Miasta.djvu/87

Ta strona została uwierzytelniona.
85
DZIECIĘ STAREGO MIASTA

— Ja panią zaprowadzę! — dodała Kasia pocichu.
— Śpiesz się! — szepnęła Anna. — Dnieje... Dnieje!... Poznają rannego po twarzy, po chodzie.
Nie było pożegnania z matką ani dłuższej rozmowy; coraz bielszy dzień zaglądał do okien, musiano pośpieszać. Franek z pomocą Anny narzucił na ramiona płaszcz i posunął się ku drzwiom; ale w głowie mu się kręciło i nogi mu się trzęsły.
— Siły, bracie! Trochę, tylko trochę! — mówiła Anna, podprowadzając go. — Zbierz się na nią... Kto chce, ten może.
Franek się uśmiechnął smutnie... szedł... Jędrzejowa prowadziła go, przeżegnywając, aż do wierzchołka wschodów; tu stanęła. A gdy jedyne jej dziecko znikło w ciemnościach, długo stała tam, jak wkuta, na progu; potem przyszło jej na myśl, że go jeszcze przez okno zobaczyć może w ulicy, i pobiegła do okna. Wychyliła się przez nie; ujrzała go z Anną, idącego powoli... mijali straże... znikli.
Staruszka padła na kolana przed obrazem Matki bolesnej i zemdlała.


VIII.

A! Kto nie przebył z nami tych chwil, tego ciągu lat dwóch, kto przywykł przypatrywać się tym wypadkom przez szkło uprzedzeń, wzgardy, chłodu i urzędowego potępienia, ten nie pojmie nigdy podniesienia ducha i olbrzymich ofiar, które ono codziennie rzucało na pastwę ślepym mordercom. W którymkolwiek z nich ludzkie jeszcze biło serce, ten wolał odjąć sobie życie, pójść sam na męki, niż być wspólnikiem katostwa; ale wielka więk-