— Moja pani! — rzekł z tą łagodnością inkwizytora, którą przybierają, gdy chcą z głębi serca dobyć ci tajemnicę — źle bardzo waćpani czynisz, że ukrywasz syna i jego rozpustę. Rząd jest łaskawy i sprawiedliwy, ale w interesie własnym tej młodzieży musi poskramiać tego ducha buntu, który grozi społeczeństwu... Waćpani syn dorobi się wkońcu szubienicy.
— Wolałabym go widzieć na niej, niż na twojem miejscu! — odparła owocarka, biorąc się w boki. — I wskazała im drzwi.
Biuralista pobladł, żandarm ściął zęby, cyrkułowy ruszył tylko ramionami.
— Tylko bez tych wrzasków! — zawołał. — I asani możesz się dostać do cytadeli!
— Winni i niewinni do niej idą; co to u was dziwnego? — odparła Jędrzejowa. — No, to pójdę!
— Już to asanią nie chybi!
I grożąc, wyszli precz, dobijając się do drugich drzwi i plondrując po kamienicy.
Anna znużona, chora, pół żywa powróciła do ojca który gderał na jej ranne wyjście, nie umiejąc go sobie wytłumaczyć. Ufał jej wszakże i ani posądził o płochość.
Chodził tylko po pokoju, mruczał, zżymał się, spluwał, a wczorajsze wypadki i sen niespokojny wywołały w nim rozdrażnienie niezwykłe. Gdy Anna powróciła, zapytał jej tylko.
— A toż gdzie byłaś?
— Nie pytaj, mój ojcze! — odpowiedziała mu spokojnie; — chodziło o ocalenie człowieka, pomoc kobiety była potrzebna.