Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziecię Starego Miasta.djvu/94

Ta strona została uwierzytelniona.
92
J. I. KRASZEWSKI

— Kilku poraniono... zabito nawet.
— Bajki! Płazowano tylko... pognieciono.
Czapiński nachmurzył się i zamilkł, przeszedł się po pokoju.
— A co tam? Zimno na dworze? — spytał.
Edward, zdziwiony nagłą zmianą rozmowy, nie wiedział, co odpowiedzieć.
— Zimno? Tak... wilgotno... a panna Anna?
— Panna Anna zmęczona, całą noc nie spała po wczorajszym strachu.
— Może tam była?
— Nie, ale patrzyła się na tę tragedję z rogu ulicy, a krzyk i wrzawa aż do nas dochodziły; było uciekających wielu przez Piwną, biegli pod naszemi oknami.
Edward nic już nie odpowiedział.
— Dziś zapewne macie panowie jakieś posiedzenie, idźcież na nie — rzekł profesor, pozbywając się go widocznie.
— Moje uszanowanie pannie Annie.
— Bardzo dziękuję w jej imieniu, dzień dobry.
— Dzień dobry.
I Edward wyszedł bardzo kwaśny. Pocieszało go to, że się musiał wydać wyższym nad gawiedź uliczną.


X.

Franek po śnie, który go nieco pokrzepił, po nowem opatrzeniu rany, z południa był trochę lepiej; uczuł, że młodość przemoże to niebezpieczeństwo, do piersi wstąpiła jakaś nadzieja; niepokoił się tylko tem, że właśnie nadchodziła chwila działania, dla której był już stracony.
W sąsiednim pokoju szeptano, odbywały się widocznie narady; wiedział zresztą, że po wczorajszej porażce,