W tem syn i ojciec z dziecięciem na ręku ukazali się we drzwiach, i wyskoczyli z nich osmaleni, okopceni, ale zdrowi. Ogromny odgłos radości, jakby z jednych ust, razem się wyrwał.
A matka?... matka padła przed zbawcą dziecięcia na kolana, załamała dłonie, i chwytając jedynaka a tuląc go do piersi, omdlała.
Graba już był daleko i biegł na drugie podwórko, ustawiając ludzi rzędem od studni do ogniska, sam podając wiadra, zachęcając, prosząc, rozkazując.
Jak wszędzie na Polesiu, potrzeba było całej powagi ulubionego pana, aby do ratowania zmusić. Skutkiem zapewne dawnej, pogańskiej jeszcze czci ognia w tych stronach, lud niechętnie zalewa pożar, a z niedotkniętych jeszcze płomieniem chat wystawują stoły zasłane obrusami, witając ogień-boga chlebem i solą jak gościa[1].
Przykład Graby ożywił ludzi i odwagi im dodał przeciwko przesądowi, który zastrasza, że ogień mścić się będzie na tych, co go zalewają. Młodzi i starzy z zapałem rzucili się rozrywać zagrożone domostwa, aby przeciąć drogę dalszym klęski postępom. Ojciec i syn z Jerzym, któremu niebezpieczeństwo, na jakie się narażał w oczach Ireny, było rozkoszą, przodkowali wszędzie. Irena tymczasem tuliła dzieci, pocieszała płaczące kobiety, i w milczeniu duszą się modliła Każda klęska, której gwałtowność i potęga przechodzi siły człowiecze, wznosi myśl ku Bogu.
- ↑ Sam w roku 1837 byłem świadkiem tego bałwochwalczego obrzędu na Polesiu wołyńskiem, pod Kołkami, we wsi Omelnem. Oprócz tego starą jakąś babę posłano wpół-nagą trzy razy pożar obchodzić, dla wstrzymania dalszego postępu.