Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziwadła T. 1.djvu/132

Ta strona została uwierzytelniona.
— 127 —

wsi toż samo małpiarstwo głupie doprowadza bardzo rozsądnych zresztą ludzi do powierzchownego wolterjanizmu, który na ustach mają tylko,
— Mnie się zdaje, że nie tak wolteryanizm — rzekł Jerzy, przerywając znowu — jak raczej obojętność naszego wieku winą. W ośmnastym szydzono z religii, w dziewiętnastym omijają.
— Jest w tem wiele prawdy, lecz wieś zawsze trochę w tyle zostaje, i wlecze się jak statek, ciągniony na linie. Mówiliśmy o wierze. Ja mam ją głęboką, lecz ani o niej rozprawiać lubię, chyba gdy sumienie każe mi się stawić w jej obronie, ani się z nią chlubię, ani wściekam i palę na tych, którzy Bożego daru są pozbawieni. Mój syn, dzięki wychowaniu, nie zatarł w sobie wzniosłego religijnego uczucia. O! bez niego smutne i ciężkie życie ludzkie! A jakże wielki horyzont rozwija się dla nas, co wierzymy. Spokojny, bo otoczony Opatrznością, w milczeniu ofiarując je Bogu, w szczęściu sposobiąc się do jego utraty, w każdym razie powiem, że wszystko co jest, jest dobrem.
— Jakto, pan jesteś optymistą?
— Chrześcjanin nim być musi. Widzę Boga nad sobą, kierującego wszystkiemi sprawami ludzkiemi, wierzę, że wszystko co się dzieje za Jego wolą, ku dobremu posługuje, a zatem jest dobrem.
Wiele jest w życiu wypadków, które się nam przykre, ciężkie, bolesne zdają: lecz któż wie jakie w nich ziarno przyszłości leży? Nic nie ma złego i niepożytecznego, nic próżnego.
— Tak więc wszystko...
Jerzy nie dokończył, a pan Graba odgadując myśl jego, dołożył, choć z westchnieniem: