sąsiedztwa, to wyborne: najprzód najbliżsi, ksiądz proboszcz i unit paroch z żoną, wyborną kobieciną (mają ośmioro konsolacji); dalej pan podsędek, pan łowczycowicz, pan kapitan i t. d.
— A kobiety?
O towarzystwie kobiet podobno wyobrażenia nie mają, przynajmniej na moje pytanie kochany dziadunio odpowiedział najprzód ogromnie otwartemi usty, na znak podziwienia; potem, niby skłopotany trochę, dodał żywo jakby zagadywał:
— Po kiego djaska z babami się wdawać, albo to nam samym z sobą źle? Dajby ich i na świecie nie było, toby się bez tego licha obeszło — dodał pół-żartem. — Ale waści młodemu uśmiecha się niewieście towarzystwo! No! no! toć i to się u nas możeby znalazło. Są panie bardzo przyzwoite i wcale nieszpetne.
Niewiele więcej nad to, co piszę, dowiedzieć się mogłem; ale bądź spokojny, na listach ci moich zbywać nie będzie, a w nich dalszą peregrynację moją i przypadki nowego Robinsona czytać będziesz. Żegnam cię tymczasem z całego serca; pokłoń się odemnie Lorze, Maremu, a nawet Szmulowi, tylko mu nie mów gałganowi, gdzie mnie szukać, boby i tu gotów wysłać za mną. Bądź zdrów... do przyszłego listu.