ludzie, rzeczy, mowa, obyczaje, pojęcia, wszystko zostało wczorajsze lub pozawczorajsze. Onegdaj znaczy tu czasem przed kilką laty.
Zacząwszy od koni, które ubierają w chomąty XVII. wieku, aż do paradnych palonych z kutasami butów mojego dziada, wszystko nie dzisiejsze. Brzydzą się dniem, w którym żyją, i wszelką nowostką jak grzechem; chcieliby czas za poły przytrzymać, gdyby czas miał poły, a najsmaczniejby im było cofnąć się do Sasów.
Bogaci, nie używają!
Największa skrzętność panuje w domu; dziadunio nosi ważniejsze klucze przy sobie, mniej tylko ważne powierzają się Malcowskiemu, wszelkie inne wieczorem odnoszą się do pana i wieszają na przeznaczonym kołku w sypialnym pokoju. W mieszkaniu nie uczuli potrzeby nic odmienić, nic poprawić od lat kilkudziesięciu: dziury tylko, które czas chudemi łokciami wybija, zatykają. Noszą się jak się nosili od wieków; nowość, ten element naszego życia, dla nich jest grzechem i najwstrętliwszem zjawiskiem. Pomnijże, jeśli możesz, jak mnie tu jest!
Nie umiem mówić ich językiem, obrócić się wedle tutejszego obyczaju. Albo oni się ze mnie śmieją, albo ja się im dziwię, bo śmiać się nie mogę, a raczej nie chcę. Dziadunio serdeczny, ale powoli zaczyna mnie brać na konfesatę; nadewszystko o moje wielkie dobra tak się troskliwie dopytuje od niejakiego czasu, że zaczynam się mięszać.
Jeśli mię przyprze raz jeszcze, to mu się całkiem wyspowiadam. Gościnny bardzo i szczerze radby mnie zabawić, ale biorąc na rozum i wymyślając coraz co nowego, nie umie nic innego nad coraz inne ułożyć polowanie.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziwadła T. 1.djvu/33
Ta strona została uwierzytelniona.
— 28 —