podobno wykrojona kołdry, tabakierka w kieszeni, paciorkowy łańcuszek od tombakowego zegarka, kapciuch na guziku od kapoty zawieszony, zszyty z trójkątnych różnej barwy gałganków.
Masz kapitana: niech ci go Brodowski lub Norwid odrysuje. Ale czego żaden z nich nie zinwentuje nie widząc, to wyrazu twarzy. Co to za pokora chytra! jakie spłaszczenie pocieszne, jakiego coś cudownie lisiego! Dziadunio mój zdumiał mnie, na wyścigi z nim upokarzajac się i zniżając. Bawił kochany sąsiad i dobrodziej do zmroku; odjechał prostym wózkiem i trzema lichemi szkapkami. Za woźnicę i kamerdynera służył mu prosty chłopak w siermiędze, z fajeczką poufale w gębę włożoną przed gankiem. Gdy odjechał, rzekłem do koniuszego:
— Cóż to za biedna i niepozorna figura! Musi to być ubogi szlachcic?
Dziad mój parsknął od śmiechu.
— Znowu sterta — rzekł, gdyż moje omyłki zwykł był nazywać stertami. — On biedny! on ubogi! Tak to waćpanowie Warszawiacy na ludziach się znacie!
Otwarłem wielkie oczy.
— Kapitan z całą pokorą swoją, mości panie, jest najtwardszym orzechem do zgryzienia dla sąsiadów, a siedzi na pieniądzach! To Krezus, panie, bogacz!
— Bogacz!!! — osłupiałem.
— Ma zapewne familję, dla której tak poświęcając się, zbiera.
— Miał żonę, ma syna, ale ten wojskowo służy, nic nie odbierając z domu. Mieszka sam stary sknera!
Po wykrzykniku nastąpiło milczenie, westchnienie i ponury jakiś błysk oczu, który pierwszy raz u dziada
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziwadła T. 1.djvu/36
Ta strona została uwierzytelniona.
— 31 —