rozpalając. — Nie znam gorszego człowieka! Wystaw sobie, taki jucha! Wlazł mi ze swoją wiosczyną pod sam bok, i myśli mnie zmusić do procesu: usiłuje wwikłać w sprawę, aby lasu i łąk od Turzej-Góry do swojego kawałka tam wydrzeć. I jam też nie w ciemię bity! Chciałem koniecznie, uprzedzając go, kupić tę lichotę, ale ten niepoczciwy Drzazgiewicz mnie zdradził: wziął pewnie kubana od niego, choć to on nie skory do datku. Ja mu to zapłacę Drzazgiewiczowi: na wszystko jest czas. Otoż, jak tylko kupił, począł zaraz o granicę mnie zaczepiać. Ja, miłując pokój, trzymam się defensive tylko. Jak przyjdzie pora, że się burza zbierze, naówczas, no! co robić, pogramy!
W oczach pana koniuszego, gdy wymawiał ten wyraz, błysła jakby tajona radość. Nie wiem, ale mi się zdaje, że zajście z kapitanem dawniejsze i sroższe być musi, niż pan koniuszy powiada. Lecz któż wie? może z taką rozkoszą w istocie wygląda procesu. Wśród tej nieczynności, jednostajności i braku zajęcia, kto wie, gdyby i mnie tu posadzono, możebym, urozmaicając polowanie, począł na sąsiedzką spokojność polować. Jest to silna rozrywka.
Koniuszy tak dalej prawił, ze szczególną usilnością, starając się, jak uważałem, przekonać mnie, że mówił mi prawdę całą.
— Otóż widzisz, płaszczy się, grzeczności mi sypie, ja w tąż. Przysyła mi zwierzynę, ja jemu, jeździm wzajemnie z powinszowaniem imienin, i ślicznie, pięknie ściskamy się, całujemy się, aż za uszami trzeszcze. Z tem wszystkiem czuję, że proces wisi nad nami.
— Więcby wcześnie zapobiedz.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziwadła T. 1.djvu/38
Ta strona została uwierzytelniona.
— 33 —