— Po co? i owszem, musimy się przecie raz w życiu zetrzeć.
Z tych słów patrzała jakaś tajemnica, ale spostrzegł się prędko pan koniuszy, i zagadał, choć niezręcznie.
Otoż jedna z tajemnic ich życia: proces!
Ha! wszakcito gra hazardowna, nic więcej. W prostocie ducha, nie znając lansquenet’a, puszczają się w pozwy. Druga, trzecia instancja, to parole, setlewy i quinzelewy; senat quitte ou double! Tylko my gramy na tysiączki, oni na krocie... to rozumiem nareszcie. Wszędzie człowiek człowiekiem. Tymczasem śmiertelnie tu z nimi nudno.
Pomimo niemożności powrotu do Warszawy i zdesperowanego położenia mojego, przemyślam już co począć z sobą. Jeszcze kilka tygodni, a najdalej kilka miesięcy, nie poznasz mnie, kochany Munciu: suknie moje wyjdą z mody, ja sam zparafianieję, zestarzeję, zgłupieję...
W pierwszym liście nie zapomnij poradzić mi, co mam począć z sobą. Ten przeklęty Staś wmówił mi podobno nareszcie, że heroiczna kuracja poleska gorsza od choroby, od wierzycieli, od więzienia za długi. A! ratuj twojego
Dziś właśnie, według rachuby Stasia, dwa miesiące upływa, jak zawitałem w gościnne progi koniuszego, a miesiąc podobno, kochany Munciu, jak listu nie miałeś