nieszczerze zbliżył się do mnie. O! o! trzeba go było widzieć, jak mnie prosił, a prosząc poddawał mi sam odpowiedzi.
Nie pojedziesz, kochany Jurku, nie! nie! Ten pilny twój interes przez list załatwić się może, nieprawdaż? Ale nie pojedziesz, biorę to na siebie: słowo dane, choć świętem jest słowo szlacheckie, dotrzyma się, gdybyś nawet odwlókł cokolwiek.
W ten sposób, do niecierpliwości mnie przywodząc, mówił długo stary, aż nareszcie Irena, która, jak mi się zdaje, więcej wie i rozumie odemnie co się z nim dzieje, powiedziała mu coś do ucha, i dziad mój natychmiast inaczej wcale wziął się do zatrzymywania wnuka. Pojmujesz, żem został nie dla niego, ale dla niej.
Dość późno rozeszliśmy się z pokoju: bo choć w Turzej-Górze zwykle o dziewiątej noc się poczyna, choć pan koniuszy nieraz znacząco spoglądał na zegarek, Irena zdawała się na to nie uważać, i kilkakrotne przypomnienia pani Lackiej, wyrzeczone na ucho, przyjęła z roztargnieniem, niechętnie. Nareszcie o jedenastej stary począł nielitościwie ziewać i przechadzać się, a nie mogąc nas i tym sposobem rozpędzić, bez ogródki oświadczył, że czas iść spać.
Na górze zastałem Stasia w różowym humorze, bo się już nazajutrz wybierał na pewno w drogę. Jakież było jego zdumienie, gdym mu powiedział, że jeszcze na jakiś czas zostajemy! Z rozpaczą wyszedł milczący z pokoju i rzucił się nierozebrany na łóżko.
Ja długo, długo chodziłem, marząc rozkosznie. Piękna, cudowna Irena stała mi w myśli i na oczach. Lecz któż ona była? jakie stosunki łączyły ją z panem koniuszym? jakie było jej położenie towarzyskie?... nie wiedziałem
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziwadła T. 1.djvu/68
Ta strona została uwierzytelniona.
— 63 —