W tej chwili drzwi się otwarły i wszedł zapowiedziany sąsiad; ale daruj mi, że dłużej nie piszę i list nad miarę krótki ci przyszlę. Pisać w tej chwili nie mogę, nie umiem; chcę myśleć i być sam z sobą. Bądź zdrów!... do przyszłej poczty reszta.
Listy Jerzego, z których wypisy początek naszej powieści stanowią, na tym urywku się kończą, i przerwane nierychło w zbiorze naszym wiążą się znowu w pewną całość. Musimy wiec opowiadaniem zastąpić, czego w nich tutaj braknie.
Dwaj przybyli, którzy weszli do salonu, stary pan Hutor-Graba i Jan syn jego, na Jerzym, przygotowanym ujrzeć coś bardzo dziwnego, nie uczynili w początku tak wielkiego, jak się spodziewał, wrażenia.
Hutor-Graba, którego zwano starym, zapewne tylko dla odróżnienia od syna, bo ani istotny jego wiek, ani pozorną starością napiętnowana twarz, nie usprawiedliwiały nazwania: był średnich lat mężczyzna. Powaga i łagodna dobroć malowały się w jego rysach, świeżych jeszcze i niezwiędłych. Mógł mieć lat około pięćdziesięciu, ale czerstwy był i w pełni sił, tylko ku skroniom włos krótko podstrzyżony nieco się srebrzeć poczynał. Męskiej postawy, pięknego oblicza, zbudowany szczęśliwie, snycerzowi mógł był służyć za wzór do uosobienia siły w spoczynku, pewnej siebie, znającej się i połączonej z najwyższą łagodnością i rozumem.
Spojrzawszy nań, widziałeś od razu, że siły tej nie