dawało ciało, ale dusza; że nią darmo nie obdarzyła organizacja, ale długa i uparta, największa z prac ludzkich, praca nad samym sobą.
Wyniosłe, gładkie, białe do połowy czoło, od połowy ogorzałe, wznosiło się nad dwojgiem oczu sinych, otwartych śmiało i świecących jasno. Brwi nad niemi zwieszały się nieco i ocieniały dwoma łukami źrenice, pełne spokojnego i łagodnego ognia. Nos sarmacki, pod nim wąs zawiesisty i usta rumiane, uśmiechające się poważnie a nieco smutnie, dopełniały fizjognomji, którą malarz lepiej od powieścio-pisarza odmalowaćby potrafił, tak i w niej na pozór pospolite pierwiastki składały zastanawiającą i niepospolitą całość. Trzymał się prosto i nieco po żołniersku, ale nie bez męskiego wdzięku. Pierś szeroka, ramiona rozłożyste, postawa zręczna, ręka i noga kształtne, odpowiadały piękności twarzy, która nosiła cechy rodu słowiańskiego i była czysto-krajową. Znać, do krwi, która w żyłach jego płynęła, żaden obcy nie wmięszał się pierwiastek.
Ubrany był bardzo skromnie, tak jak tylko na wsi do cudzego domu w odwiedziny przyjeżdżać można: miał na sobie szaraczkową z cienkiego sukna węgierkę, takąż resztę ubrania i czarną jedwabną chustkę na szyi. W ręku trzymał czapkę, krojem zbliżającą się do wieśniaczych poleskich czworograniastych czapek, używanych pospolicie na lato.
Syn, idący za nim, prawie tak samo jak ojciec ubrany, twarzą różnił się nieco od niego. Tu typ słowiański zlał się z jakimś odmiennym, niewiadomego pochodzenia typem: włosy ciemniejsze, prawie czarne, pełne życia oczy, śniadsza płeć, łączyły się z kształtami, wielkie podobieństwo do wyżej opisanych mającemi. Budowa
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziwadła T. 1.djvu/91
Ta strona została uwierzytelniona.
— 86 —