znałem, tylko z nazwiska i opisów. W sąsiedztwie nieoszacowanego mego dziwaka pana Graby, ciągle korzystałem z jego rad, z towarzystwa, i pod wpływem człowieka, który wywiera silny wpływ na wszystkich, czułem się zbrojniejszy wolą stałą, przy wielu przeciwnościach drobnych a nieustannych, mogących mną zachwiać. Graba czuwa nademną troskliwie, a widząc że rachuję na niego, wspomaga mię z całem poświęceniem, do którego zawsze w poczciwem sercu swojem znajduje gotowość. W istocie osobliwszy to człowiek, którego społeczność nasza nie będąc wartą, sądzi surowo i niesprawiedliwie. Znosi on mężnie swoje męczeństwo, z czołem podniesionem, z krwią zimną.
Przy tylu przymiotach nie mieć jednego przyjaciela, nikogo coby życzliwiej spojrzał, coby nie wykrzywiał każdej czynności, nie przetłumaczył na złe każdego słowa — smutno. Młodzież i starzy, mężczyzni i kobiety szydzą z niego jak z szaleńca, śmieją się jak z głupca, litują jak nad obłąkanym, podejrzywają jak fałszywego.
— A! pan Graba! — wołają z uśmiechem zadowolenia — to zrobił pan Graba! Cóż dziwnego? Il n’en fait jamais d’autres!
Są tacy, co bardzo serjo zapewniali mnie, że ma zajączki w głowie i nie ze wszystkiem zdrów jest na umyśle.
— Zkąd to przekonanie? — spytałem.
— Dosyć spojrzeć co robi.
— Cóż tak dziwnego robi? — badałem dalej.
— Ale najprzód, proszę pana — mówił mi naprzykład kapitan — z żoną, aniołem cierpliwości, żyć nie mogli: to dosyć powiedzieć.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziwadła T. 2.djvu/152
Ta strona została uwierzytelniona.