w rękę pocałuję; lecz gdym to uczynił, uściskała mnie jak syna. Miły to uścisk macierzyński!
Samego gospodarza i głowy domu nie było: poszedł naturalnie w pole do siewaczy. Posłano po niego dziewczynkę od gęsi, z czego korzystając, całe ich stado weszło do sieni i gdakało, a jedna śmielsza kilka razy zaglądała nawet do pokoju.
Nas posadzono jak było można najlepiej, najparadniej, i dom cały w ruchu był na przyjęcie. Ty nie masz wyobrażenia wnętrza takiego domku, więc ci je opiszę (wszak deszcz pada). Najprzód, ciasny pokój, zwany bawialnym, ale w istocie trudno go utrzymać na tej stopie tam, gdzie rodzina liczna, a dom mały. Nie znajdziesz więc tu tych wyprostowanych sprzętów, powyciąganych firanek i posadzki, na którą straszno stąpić: tej martwej fizjognomji salonu, co chłodzi i tak przykre robi wrażenie na duszy jak wejście do lochu na ciele. Owszem, pełno tu życia: tam porzucona robota, tu rozsunione sprzęty, owdzie chusteczka na kanapie i wyciągniona szufladka; kołowrotek staruszki stał przed jej wypoduszkowanem krzesłem, kołyska dziecięcia, którą zaraz wyniosły dzieci starsze, zajmowała kątek zaciszny; roboty panienek pochowano przy nas. Sprzęt ubogi i zużyty, ale to sprzęt-pamiątka, co z nami żył, do którego przywrzały wspomnienia, po którymbyśmy płakali choć stary i połamany, bośmy do niego przywykli i łza nań upadła nie jedna. Na kominie zegar wykwintniejszy, stary, ale stojący, po ścianach portrety matron z księgami i paciorkami w rękach, podgolone czupryny starców i genealogiczne drzewo, wyrastające z żołądka rycerza. Staruszka zaraz mi na niem pokazała gałązkę i listek z imieniem mojego dziada.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziwadła T. 2.djvu/162
Ta strona została uwierzytelniona.