moim dzieciom jak i mnie Pan Bóg zdrowia nie dał; gdyby nie to jedno, człowiekby już nie żądał więcej: ale to wszyscy oni choć to rumiane, a delikatne jak pańskie dzieci. Mój Władzio trochę zdrowszy, to się też o niego najbardziej boję, bo tak było i z tamtym póki febry nie dostał. A od tej febry ciągle cherla.
— Ej nie narzekajcie pani Janowa — przerwała stara, której się milczeć uprzykrzyło: jak to wyrośnie, to zmężnieje. Ot pamiętam panie koniuszy dobrodzieju moją młodość: kawał czasu, jeszcze to za Korony, za Poniatowskiego. Chwała Bogu teraz mięsa mam dosyć, a bywało ś. p. matka moja Kunegunda z Drabskich Zawiska (Drabscy z Wielkiej Polski, dobra szlachta, jeden był kanonikiem w Poznaniu), myślała zawsze, że się nie uchowam, taka byłam szczupła. Nawet raz książę Sapieha, będąc w domu moich rodziców...
W tem kawę podali; wszyscy się rzucili nalewać, dolewać, przysuwać, i karmić, i poić, i cukru dorzucać, i sucharki zachwalać. Dzieci po szlachecku rączki położywszy na stole, brody założywszy na krawędź jego, patrzały ciekawie na te gody i choć się nie napierały, ale znać było, że im sucharki nie dawały pokoju.
Bóg wie czego nam tam jeść nie dali: były gruszki, jabłka, kawa, herbata, miód, orzechy, bułki, sucharki, obwarzanki, ciasteczka, wszystko co dom miał na stół zniesiono, wszystkiego skosztować było potrzeba. Gruszkę szczepił sam pan Sumin, zrazy jabłek przywiozła od rodziców swoich pani Janowa, orzechy w Zamalinnem miały być szczególnego smaku i zapachu, miód przechodził lipiec... Jedliśmy dobrze i to tak widać cieszyło gospodarzy, a jak zaczęliśmy gawędzić, tak się i zmierzchło. Gwałtem proszono nas na noc, ale koniuszy powty-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziwadła T. 2.djvu/166
Ta strona została uwierzytelniona.