I szczęśliwi piszą czasem, kochany Munciu; nie obiecywałem ci listów więcej i spodziewałem się zamilknąć niedokuczając ci więcej naszą historją, która cię tak znudziła; ale nałóg to druga natura, skusiła mnie, nawykłem już donosić ci o sobie. Wiedz zatem, że za parę tygodni ślub mój z Ireną odbędzie się cicho, w kaplicy domowej, przy kilku tylko świadkach; po ślubie zaraz jedziemy na czas do Wielkiej Polski do mojego niegdyś, dziś wykupionego przez dziada majątku, który...
Ale posłuchaj od początku: musisz choćby cię dławił, list ten jeszcze tylko przełknąć.
Ja, Irena i kilka osób jeszcze, zaproszeni byliśmy do Turzej Góry; nie wiedziałem wcale co to zaproszenie znaczyć miało, lecz dojeżdżając do dworu domyśliłem się jakiejś uroczystości po powozach stojących w dziedzińcu i po ruchu w koło domu. Ze starej kuchni dymiło ogromnie. Malcowski był we fraku; poznałem przed wozownią stojący powóz mojej pani i żywo wbiegłem do pokoju.
Koniuszy w granatowym garniturze od wielkich uroczystości, w palonych butach z kutasami, świeżo ogolony, powitał mnie szczerym, wesołym uściskiem. Salka pełna była jak nigdy.
Wszyscy Suminowie z Zamalinnego, nie wyjmując nikogo przybyli; jedno tylko najmniejsze dziecię, przy niańce zostać musiało w domu. Ledwiem poznał poczciwego Sumina tak był wyfrakowany i usilnie wy-