wrócić zdrowie ruchem, pracą, zajęciem użytecznem, chcąc ukołysać wyobraźnię, zbliżając ją do rzeczywistego życia.
Napróżny wysiłek! Terenia poczęła płakać, niecierpliwić się, a widząc, że łzy i prośby nie pomagają, grozić. Graba czysty na sumieniu, które mu mówiło: wytrwaj do końca! postępował z nią jak z chorym, ale nie potrafił uleczyć, może dlatego właśnie, że bardzo ją kochał. Co chwila wątpił o sobie, i zatrzymywał się na drodze, nie mogąc znieść widoku łez i rozpaczy. Kilka lat upłynęło w takim boju: mąż cierpiał na stosie Guatimozina, żona stała się heroiną romansu.
Nieprzyjaciel zbytku niepotrzebnego, choć wiele więcej dozwalał kobiecie, która pragnieniem piękna żyć musi, na wszystko przecie pozwolić nie mógł. Czule, ale stanowczo, oparł się podróży za granicę, okazując wydatki nad siły, które pociągnąć miała za sobą, gdyby ją przedsięwzięła Teresa tak jak żądała, z wielkim ludzi taborem i przepychem nad skalę majątku. Zamiast balów, które dawać chciała nieustannie, przedstawił jej świętsze i znaczniejsze do spełniania obowiązki, które dłużej i trwalej nad chwilę szału zabawić mogły i pocieszyć.
Ale piękna Teresa, pieszczone dziecię, słuchać tego nie chciała: płakała, chorowała, dostawała spazmów, i gdy w końcu paradne cugi, szamerowane liberje i kucharz Francuz ustąpić musieli skromniejszemu urządzeniu domu, wymówiła straszny wyraz: rozwód.
Graba, który ją kochał ze wszystkiemi jej wadami, na pierwszą wzmiankę o rozwodzie, w rozpaczy na wszystko, czego pragnęła, gotów się już był zgodzić, jedna tylko myśl o przyszłości dzieci wstrzymała go.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziwadła T. 2.djvu/42
Ta strona została uwierzytelniona.
— 40 —