zjechało się mnóstwo osób. Irena królowa, królowała jak wszędzie, nie dziwacznością swoją, choć ją kobiety wszystkie zowią dziwaczką, ale pięknością, rozumem, urokiem nieopisanym. Mój dziad przy niej zupełnie był podobny do kwoczki, co nad jedynem kurczęciem skrzydła roztacza: tak nad nią czuwał, tak ją sobą osłaniał, tak bronił do niej przystępu, zwłaszcza mnie. Doskonałym manewrem opiekuńskiej strategji starał się odwrócić namiętność moją, której się domyślał, na inny cel. Wysilał się na zawiązanie znajomości między mną a piękną na podziw i rozpieszczoną panią Grabową, która ma bogatą córkę na wydaniu.
Pani ta, nie mając zapewne pod ręką w tej chwili hołdowników, mnie, jako dość dobrze mówiącego po francusku i z niezgorszą manierą, przyjęła bardzo wdzięcznie, ale nie pokazując wcale córki, i hołdy zatrzymując dla siebie samej. Co do mnie, ta dojrzała, choć cudna piękność, wcale mi się nie podobała: jestto coś nie naszego wieku, nie dla nas stworzonego, a tak delikatnego, tak nieszczęśliwego, tak puszkowatego, że lękać się potrzeba, by zbyt mocne westchnienie nie zabiło jej, nie wstrzęsło nią jak grom! Ręki dotknąć ani myśleć!
O! ja wolę Irenę!
Trzeba ci było ją widzieć w gronie młodzieży, która wkoło niej lata, snuje się, ciśnie, tłumi: spokojną, wesołą, wspaniałą, śmiałą, pewną siebie, i wymierzającą ostre prawdy w oczy paniczom, z których każdy prawie, wplątawszy się zuchwale w rozmowę z nią, odchodził zbity na miazgę.
Dla mnie nie było miejsca w tem zaczarowanem kole: dziad mój tak zręcznie ukartował rzeczy, że pani
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziwadła T. 2.djvu/66
Ta strona została uwierzytelniona.