lidna komenda, pod zwierzchnem dowództwem pana horodniczego, kilku czerwononosych kwartalnych: stanowią pierwiastki tutejszej społeczności.
Do ważniejszych jeszcze postaci, o których wspomnieć zapomnieliśmy, należą: sekretarz pana marszałka, daleko więcej od marszałka znaczący w kancelarji, choć marszałek wyżej głowę podnosi na ulicy, lekarz powiatowy, kilku wolnopraktykujących lekarzy i t. d. i t. d., bo spis byłby już za długi.
Tłem ludności tutejszej są żydzi i mieszczanie, w długich szaraczkowych i granatowych kapotach, wysokich barankowych czapkach i czarnych za kolana butach z podkówkami, na niedzielę; w kożuchach i świtach a boso, na dni powszednie. Jeden, dwa, dziesięć domów zajezdnych, z których jakiś główny służy za gospodę uprzywilejowaną dostojniejszym; cukiernia, lichy traktjer (w którym obywatele jadają tylko kiedy marszałka nie ma w domu), sklepiki mniej więcej obfite w towar swojski i zagraniczny: oto resursa miasteczka.
Na Boga! zapomnieliśmy, że w wielu jeszcze bywa i... księgarnia. Jest to sklepik sytuowany między dwoma innemi, w których sprzedają z jednej strony podeszwy, z drugiej perkaliki. Naczelnik tego handlu, który w języku pospolitym zowie się nie księgarnią ale „bibljoteką“, sprzedaje oprócz książek wyrobu warszawskiego, i inne wyroby warszawskie z nowego srebra, ze skóry i ze słomy, trudni się też czasem handlem zbożowym; słowem, łata się jak może: bo książki i tym co je piszą i tym co je sprzedają, na chleb powszedni wystarczyć nie mogą.
W tej bibljotece miejskiej pierwsze miejsca zajmują tłumaczenia powieści pana Sue, tłumaczenia Dumas’a,
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziwadła T. 2.djvu/8
Ta strona została uwierzytelniona.