Mój Boże! jak mi ciebie żal!
Ty się rozśmiejesz z tych wyrazów poczynających list; lecz po przeczytaniu ostatniego pisma twego, przypomniawszy niem życie dawne i porównawszy je z dzisiejszem, nie mogłem się powstrzymać od tego wykrzyknika, który zresztą ty także ze swego stanowiska do mnie powtarzasz. Więc kwita!
Żal mi ciebie doprawdy, i niczego ci już nie zazdroszczę. Czczo i pusto wieje na mnie chłód z waszego miejskiego życia.
Ja siedzę w ciszy wprawdzie, ale otoczony książkami, myślących ludzi towarzystwem niewielkiem, i nietylko, że dawny nasz nieprzyjaciel czas mi nie cięży, ale mam go teraz zawsze za mało. On tak leci!
Od ostatniego listu nie widziałem więcej Ireny. Dziad mój, przed rozjechaniem się naszem z powiatowego miasteczka, był razy kilka u mnie, chcąc z sobą zabrać mnie do Turzej-Góry, alem mu grzecznie podziękował i odmówiłem: po cobym tam pojechał?
Graba dał mi domek niewielki w jednym ze swoich folwarków, domek, w którym sam mieszkał czas jakiś; prawdziwie po przyjacielsku obdarzył mnie wszystkiem, co życie samotne, jakie prowadzę, uprzyjemniać może. Książek mam podostatkiem: ale nie myśl, żeby to były owe brukselskie wydania francuskich romansów, któreśmy pożyczali u Merzbacha i Sennewalda, żebyśmy o nich mówić mogli w towarzystwach ze znajomością okładek. Zaczynam świat poznawać z innego wcale sta-