— Wszakże tam nie bywam nawet.
— To gorzej jeszcze.
Rozśmiałem się.
— Cóż mam począć, żeby było lepiej? — spytałem.
— Jedź sobie do Wielkopolski, bywaj zdrów, i pisuj do mnie na Berdyczów — rzekł stary niecierpliwie.
— Po cóżbym tam pojechał?
— A waćpanu się zdaje, że wskórasz tu siedząc? Nie, nie, nie! zjesz licha! Irena pojedzie ze mną na wiosnę do Ems.
— A ja będę gospodarował w Zapadliskach.
— I z Ems do Szwajcarji, do Rzymu, do Neapolu, bo to dawny nasz projekt.
Westchnąłem tylko i dodałem:
— A ja będę gospodarował w Zapadliskach.
— Gospodaruj-że sobie do kroćset gdzie chcesz! — rzekł natulając czapkę na uszy, i wyskoczył do sieni.
Przeprowadziłem go w milczeniu z uszanowaniem; siadł zły i pojechał drogą do Rumianej.
Wczoraj był u mnie Graba, który ztamtąd powracał; mówił mi o niej wiele, bo ją szacuje wysoko, bo ją po ojcowsku kocha. Powiada, że widział ją smutną: Koniuszy zmusza ją prawie do Ems, do wód, pod pozorem słabości, potem do Rzymu jechać; ale Irena, pomimo silnych nalegań opiekuna i pani Lackiej, coby swe nudy rada wozić po świecie, dotąd nie dała się przekonać i zamierza pozostać w domu. Koniuszy w spisku z doktorami i to podobno nie pomaga. O mnie nie było mowy wcale; koniuszy tylko na przechadzce z panem Grabą, wielce się zaperzywszy, wygadał się z tem, że radby Irenę wydać za mąż.
— Oj! opieka — mówił — to wielki ciężar, jeśli się
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziwadła T. 2.djvu/96
Ta strona została uwierzytelniona.