kocha tego, kim się opiekuje: człowiek ani spać, ani jeść nie może, i gryzie się, że się przyjdzie zagryźć. Gdybym ją wydał za mąż jak chcę i myślę, byłbym spokojny, siadłbym sobie przy nich, polował we dnie, wieczorami odpoczywał przy kominie i czuwał tylko, żeby jej dobrze było na świecie, a pana męża pilnował. Ale ustrzeż-że tu serce kobiece, bądź łaskaw, kiedyś mądry, jeśli nie zajęte, a korci je zająć się; zjesz kroć set djabłów!
Po długich w tym rodzaju objazdkach wyspowiadał się wreszcie panu Grabie, że syna jego widząc zupełnie ze wszech miar stosowną partją dla Ireny, chciałby to małżeństwo skojarzyć.
Graba, jak mi sam mówił, podziękował mu za to serdecznie.
— Dajesz mi pan — rzekł — wielki dowód szacunku i zaufania: powiem to mojemu synowi; ta wiara jaką masz w jego charakterze, jest pięknem dla niego świadectwem. Lecz pozwól — dodał — żebym przeciwko tej myśli zaprotestował: małżeństwa nie kojarzą się rozumem i rachubą; starzy nasi mawiali, że je sam Bóg w niebie naznacza. Mój syn ma już w sercu przywiązanie, które ja śledzę, na które patrzę z niepokojem ojca, a panna Irena...
— O! jej serce wolne! — zakrzyknął stary — lub jam bardzo winien, jeślim mu się dał zająć. Ale upilnuj kobietę — powtarzał — zjesz kroć set djabłów!
— Wolne, zapewne, ale jeśli dotąd, będąc wolne, nie przemówiło za synem moim, to już przemówić nie może.
— Ale posłuchaj pan, niech-że choć sprobuje.
— On biedak zakochany.
— Zakochany! Znając Irenę, mogąc ją mieć, mogąc
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziwadła T. 2.djvu/97
Ta strona została uwierzytelniona.