Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Emisarjusz.djvu/105

Ta strona została uwierzytelniona.

potrzeba. Ezop lubił słodkie ciasteczka, jedynej bowiem tej słodyczy w życiu używał i nadużywał.
Celina została z nim sam na sam.
— Powiedz mi pan, powiedz — odezwała się błagając natarczywie — jak on się ma?
— Ale na ten stan, w jakim jest, ma się wyśmienicie — odpowiedział garbus — rany goją się aż nadto prędko... cała obawa, żeby zbyt rychło go do Kijowa nie wzięto, gdy zawyrokują, że dosyć jest silny.
— Smutny jest? — spytała Celina.
— Nie powiem tego, jest raczej poważny — rzekł Atamaneńko. — Jeszczem z takim charakterem człowieka nie widział.
— A! panie — zawołała składając ręce Celina — panie mój drogi, gdyby tego człowieka można ocalić.
Lekarz położył palec na ustach.
— Czy pani chodzisz teraz na przechadzkę? — spytał po chwili milczenia — teraz przymrozki, sucho... ładnie, nawet nie bardzo zimno, powietrze by pani służyć mogło. Czemuby się pani naprzykład jutro nie przeszła, tak o szarej godzinie... jeśli wytrwa pogoda... ku... Bernardynom...
Jakieś dziwne mruganie oczyma towarzyszyło tej lekarskiej radzie, którą Celina zawahawszy się zrozumiała i odpowiedziała żywo:
— Gdybym miała nadzieję was spotkać?
— Może właśnie ja tamtędy będę przechodzić. Nie lubię siedzieć zamknięty, a z obowiązku prawie ciągle między czterema murami jestem uwięziony.
Potem Atamaneńko rzucił się chciwie na przyniesione ciasteczka i wesoło rozmawiał o plotkach miejskich.
Szczęściem nazajutrz niebo było jasne, powietrze łagodne, przymrozek mały, i Celina posłuszna radzie doktora wyszła ze służącą ku Bernardynom; najdziwniejszym trafem na drodze spotkała lekarza.
— Pani wyszłaś trochę za lekko ubrana — rzekł