Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Emisarjusz.djvu/106

Ta strona została uwierzytelniona.

na wstępie — poślij pani po cieplejszą chustkę lub okrycie do domu służącą, a my tu na nią przechadzając się, poczekamy.
Gdy się sługa oddaliła, lekarz pilno obejrzał się w koło, na horyzoncie nie było nigdzie ani dorożki policmajstra, ani kocza sprawnika, ani czerwonego nosa urzędniczego.
— Wie pani — odezwał się lekarz — że to bardzo starożytne miasto... Był to niegdyś, jak piszą kroniki, gród wielki i wspaniały, a dziś taka smutna pustka i ruina! Ślady tylko dawnego bytu zagrzebane w gruzach pod nogami pozostały... po ogródkach mieszczanie ogrzebują płyty marmurów, które pałace zdobiły. Opowiadają oni, że pod całem miasteczkiem niegdyś murowanem a dziś tak wypalonem i nędznem, są ogromne stare lochy, któremi można obejść je całe. Są jeszcze tacy ludzie, co je znają. Były to zapewne niegdyś albo piwnice magnatów, albo składy kupców ormiańskich, może też resztki to jakiej twierdzy i środki ucieczki od napaści nieprzyjaciela. To tylko pewna, że lochy całe do dziś dnia istnieją... Kto wie? może się tam dziś kontrabandy od oczów policmajstra ukrywają?
Celina słuchała nie śmiejąc mu przerywać.
— Raz mi się trafiło — mówił dalej — gdy kopano na fundamenta jednego domu i obalono sklepienie, wypadkiem zajrzeć do takiego lochu... Jestem dosyć odważny, ale spuściwszy się tam przez ciekawość, przestraszyłem się tych ciemnych głębi. Labirynty! Są ludzie przecie, co te wszystkie chody znają... ale to ich tajemnica... lękają się, aby jedyne schronienie, jakie mają od policji, nie zostało wytropione.
Zaczął się śmiać.
— Mówią — dodał bardzo cicho — że przy skasowanym bernardyńskim klasztorze, w którego loszku biskup Piwnicki miał także kasę swoją, jest dawny zakrystjan kościoła, mający już z lat ośmdziesiąt, dru-