Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Emisarjusz.djvu/107

Ta strona została uwierzytelniona.

dzy mówią, że sto. Otóż o tym starcu chodzi fama, iż on jeden to miasto podziemne tak zna, że w niem bez światła spacerować może. Co dziwniejsza, wie on pono dokładnie, jaka część tych lochów, pod który dom lub dworek najbliżej podchodzi. Są takie domki, co na lochach stoją, same o tem dziś nie wiedząc.
Celina słuchała z coraz wzrastającą uwagą.
— Czy pan to mówisz serjo? — spytała.
— Ale najzupełniej serjo, i pewny jestem tego, co mówię, niech pani wierzy. Zapewne lochy nie są może tak rozległe, jak lud skłonny do przesady opowiada, ale choćby i nie pod każdy dom sięgały... podkopać się z nich łatwo do każdego, kto zna dobrze miejscowość. Otóż to mieszkać w takiem starem mieścisku — rzekł śmiejąc się — człowiek sobie zasypia spokojnie... a tu mu złodziej może wyleść z pod łóżka.
— I pan słyszał, że ten stary pod Bernardynami... — przerwała Celina.
— Tak mówią... i to pewna — zowie się Pietraszek, znają go tu wszyscy dobrze... ale do niego niełatwo przystąpić... człek ten cały boży dzień się modli... z ludźmi gadać nie lubi, tetryk.. skąpiec... Utrzymują, że bogaty, a w lochach tych gdzieś chowa uzbierane skarby.
Począł się śmiać.
Celina przysłuchiwała się z uwagą... on niekiedy badał oczyma, czy go rozumie, a więcej powiedzieć nie mógł...
W tem służąca nadeszła z chustką, panna Celina nie miała już ochoty do dłuższej przechadzki i zamyślona powróciła do domu. Atamaneńko pożegnał ją przy zawrocie.


∗             ∗

Przez uwięzienie głównego winawajcy los innych aresztowanych mógł się nieco polepszyć, schodzili oni do innej kategorji obwinionych. Szczególniej podsę-