Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Emisarjusz.djvu/16

Ta strona została uwierzytelniona.

i woda płynąca z dachów rynien. W ulicach ani żywego ducha... Sklepy się oddawna pozamykały... Z szynków tylko i to nie wszystkich przez szpary okienic świeciło.
Policmajster nie zważając na niebezpieczeństwo, gdyż w miasteczku pieczy jego powierzonem w ulicy po nocy wyśmienicie kark skręcić było można, wśród jam i pływających po błocie dylów, szybko posuwał się ku domostwu Nysonowiczów. Był to jeden z najwygodniejszych domów zajezdnych, który jednemu tylko, grubego Lejzora, ustępował pod względem powierzchowności. Niegdyś była to słynna winiarnia, dziś niestety nie szczycąca się już ani Tokajem dawnym, ani Zieleniakiem czystym... Sprzedawano tam jeszcze Maderę i Porter, ale bodaj czy nie krajowego przemysłu owoce. Dom pogrążony był w ciemnościach, okiennice pozamykane, brama zatarasowana. W milczeniu opasano go, ustawiono żołnierzy u wszystkich wnijść, pod oknami, w około... a policmajster trzymając za rękojeść szpady poruszył mocno furtkę, w przekonaniu, iż była zamknięta. Ten wysiłek zbyteczny o mało nie stał się przyczyną upadku w progu, gdyż drzwiczki otworzyły się z niespodziewaną łatwością, a pułkownik wpadł we wnętrze ciemne, ledwie się trzymając na nogach. Ogarnęła go noc... i krzyknął urzędowym językiem:
— Światła!...
Na głos ten znany ruszyły się w izbach żydówki i żydzi. Czworo drzwi otwarto razem i cztery smugi światła padły w sieni ciemne i puste.
Policmajster pod wrażeniem strachu, niepokoju i srogiej odpowiedzialności, jaka go czekać mogła, rzucił się na pierwszego żydka, który mu się nastręczył, pochwycił go za gardło i zawołał głosem od gniewu stłumionym:
— Gdzie podróżny? mów... gdzie podróżny!...
Z całego domostwa zbiegli się mieszkańcy, otaczali