wlokło się do domów, ale sprawnik nie tracąc chwili, z dwoma żandarmami siadł na bryczkę pocztową i nocą pojechał. Dokąd? nie wiadomo.
Są w prowincjach Polski, które się dostały pod panowanie Moskwy, wioski mające skutkiem podziałów, zwanych eksdywizjami, które wierzycielom za długi wydzielały ziemię i włościan — tak porozdrabiane własności, iż w jednej części po pięć i sześć szlacheckich dworków się spotyka. Trafia się, iż za niewielki dług dostał ktoś kilkanaście morgów i jednego chłopka, z którym na współ około gospodarstwa pracować musiał.
O parę mil od miasteczka wzmiankowanego, u brzegu rzeki, spotyka się właśnie jednę taką osadę, liczącą ośmiu panów, po większej części tak prawie ubogich jak włościanie. Pobudowane naprędce liche między chatami dworki mieszczą tych nieszczęśliwych męczenników, mrących na swych dziedzictwach z głodu. Dla ziemskiej policji owego czasu tego rodzaju podzielone posiadłości były niemałym kłopotem, ale też i najpewniejszą pastwą. Tu ona mogła dokazywać bezkarnie, a że powodów do przyczepek nie brakło, nie było prawie dnia, żeby tu sprawnik, asesor, lub choćby jaki pisarczyk nie gościł.
Podatki rzadko kiedy opłacane, rekruckie spłaty, zaległości wszelkiego rodzaju, podwody, szarwarki spadały jak grad na bezbronnych, bo ubogich, którzy się opłacać musieli groszem i zbożem od nieustannych napaści.
Najznakomitszą zwykle figurą po takich włościach bywał arendarz, bo karczma, z której dochodem dzielili się dziedzice, znajdowała się jedna, a zręczny propinator rządził, mając grosz, panami i włościanami. On tu właściwie królował. Tak było i w Olszowie, gdzie arendę trzymał oddawna bogaty żyd z miasteczka Froim Dubieńczyk, zręczny i zabiegły, handlarz razem i szynkarz, kapitalista i spekulator.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Emisarjusz.djvu/22
Ta strona została uwierzytelniona.