musiałem... a korzystając z tego przyszedłem cię zobaczyć... uścisnąć... i choć chwilę przebyć z tobą.
— O mój Boże — zawołał stary — ale jakże ty potrafisz się stąd wydobyć, wiesz jak pilnują... tu cię znają, tu każdy krok, to groźba śmierci.
— Niemam też powodu z mojem życiem się drożyć, ojcze drogi, choć — nie obawiam się o nie. Nauczyłem się wygnaniem zwodzić najbystrzejszych, przekradać, wymykać i znikać.
— Ale tu, gdzie cię znają?
— A jednak — uśmiechnął się podróżny. — Mówmy o tobie, ojcze.
— O mnie? Cóż ja ci powiem? Spójrz, widzisz... dożywam dni ostatka... leżę... modlę się... anioła stróża mam w niej... — dodał wskazując kobietę. — Żyłem tylko nadzieją wieści o tobie... czułem, że żyjesz, ale nie wiedziałem co poczynasz... czułem, że cię przed zgonem oczy moje zobaczą, choć rozum się temu sprzeciwiał. Ale widzę cię i strach mię przejmuję... drętwieję.
— Ojcze — rzekł Paweł ze spokojną rezygnacją — nie lękaj się o mnie, ja życie dawno oddałem sprawie narodowej, do niej ono należy. Ofiary mojej nie cofnę. Wymówiłem tylko sobie, abym ciebie mógł widzieć.
— Mój ty dobry, Pawle, poczciwe, zacne, dziecko, mów — rzekł stary — jak się tobie wiedzie?
— Pytać, o to wygnańca, emigranta, włóczęgę, czyż można? Żyję, ale żyję cały myślą o ojczyźnie i pracą dla niej. Nędzę znosimy, idziemy popychani... znosim. Przyjmowano nas tryumfami, przeprowadzano okrzykami, wszystko to ustąpiło rzeczywistości smutnej, nadeszła obojętność... Jesteśmy wśród obcych, braci nie ma! Ja nauczyłem się zegarmistrzostwa, żyję z tego jakokolwiek. Ale dziś nie o tem myśleć... dziś w kraju się coś gotuje... potrzeba było śmiałych, aby wejść mogli i przenieść rozkazy i wieści — poszedłem.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Emisarjusz.djvu/27
Ta strona została uwierzytelniona.