Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Emisarjusz.djvu/29

Ta strona została uwierzytelniona.

— Gdyby był poznał — rzekł stary — nie puściłby cię.
— Tak się i mnie zdawało... Ale ten człowiek nienawidzi nas, jeśli myśl utkwi w nim, pośle tu szpiegów, będzie szukał i nie przepuści mi —
— Jemum winien, że leżę na tym barłogu — odparł stary — jemu, żem zniszczony... Nie mam pokoju od niego. Nielitościwy... Jeśli tak jest, nie baw tu... uchodź... ale gdzież się obrócisz?
Paweł podumał.
— Nie wiem... potrzeba mi w głąb kraju się przerznąć, w stronę Polesia pińskiego, mam wskazane domy... drogi. Bylebym z tej okolicy ujść mógł ku Majuniczom... tam mnie skryją... O mój ojcze, nie mówmy o mnie — mówmy o tobie...
W tej chwili biedna Róża przyniosła z kuchni parzone mleko w garnuszku i chleba kawałek... Na łzy się jej zbierało, że tak ubogo przyjąć musiała gościa tak drogiego, ale w domu nie było nic... a posyłać o tej porze do arendarza było to zwrócić uwagę.
— Mój kochany Pawle... późna noc... — rzekła zafrasowaną — a u nas nic nie było oprócz mleka i chleba... może się co ciepłego napijesz?
Paweł przyjął posiłek... łza mu się zakręciła w oku... zrozumiał on nędzę ojcowską... serce się ścisnęło.
Chciał zaraz pannie Róży oddać to, co był z sobą przyniósł dla ojca z pracy własnej, ale na chwilę odstąpić go nie było można. Starzec nie mógł się synem nasycić... patrzał... słuchał... kazał mu się przysuwać, trzymał za rękę... i płakał.
Było już dobrze po północy... a rozmowa jeszcze się nie przerwała, przed rankiem Paweł musiał o zmroku wędrować dalej.


∗             ∗

Gdy się to działo w biednym dworku Zeńczew-