skiego, w paradnej karczmie u Froima Dubieńczyka przed północą już pogaszono światła. Deszcz lał, wicher wył, podróżnych w taką noc spodziewać się nie podobna, pokładli się więc wszyscy spać wcześnie i pozamykali... ale stary Froim, któremu handel drzewny spać nie dawał, nie zmrużył jeszcze oka... wśród ciszy i nocy rachował...
Nagle, baczne jego ucho uderzyło coś jakby bardzo oddalony dźwięk pocztowego dzwonka, zwiastujący na prywatnych drogach urzędnika... Froim podniósł się na poduszkach i słuchał. Dzwonek parę razy brzęknął... ale nagle ustał... Stary żyd był pewny, że mu w uszach zadzwoniło, gdy zaczęto stukać do bramy... Dzwonka nie było, ale konie parskały.
Zerwał się, wołając na myszurcia, aby poszedł zobaczyć, kto się do wrót dobija, a sam jako pilny gospodarz zarzucił chałat, żeby być w pogotowiu. Rozpalono przygaszony ogień, i świecę w latarni, w chwilkę wysoki, barczysty mężczyzna wszedł do izby... obejrzał się i skinął na Froima. Żyd nie poznał go... ale zobaczył palce na ustach... i na kołnierzu oznakę oficerską. Skłonił się nisko.
— Chodź do alkierza! — zawołał przybyły — zamknąć wrota stajni, niech koni nie wyprzęgają, dorzucić im siana!
Dopiero teraz Froim po głosie więcej, niż z twarzy zakrytej, dopatrzył Szuwały sprawnika... dreszcze po nim poszły. Wiedział, że nocna podróż tak ważnego urzędnika nie jest bez kozery.
Weszli do alkierza. Sprawnik nie zrzucił płaszcza ani czapki.
— Słuchaj Froim... my nie od dziś znajomi — ja tobie ufam — rzekł powoli — służyłeś nieraz rządowi i rząd ci się wypłacał... prawda?
— No, co to gadać — odparł stary żyd — każdy powinien służyć swojemu rządowi, u nas tak stoi w biblji napisano.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Emisarjusz.djvu/30
Ta strona została uwierzytelniona.