Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Emisarjusz.djvu/41

Ta strona została uwierzytelniona.

— Wiesz ty co? — rzekł — czasem i taka rada, jak moja, nie zawadzi... mówili mi zawsze, że ja mam nos. Ja tu w tym kraju służę oddawna, znam ich, jak rude myszy. Ja tobie coś powiem.
— A no mów! — rzekł, wzdychając sprawnik.
— Prosta rzecz: albo on tu się kryje w twoim powiecie, albo poszedł dalej biedy szukać. Jeżeli jest, to nigdzie, tylko na Polesiu. To kraj zapadły, tam się skryć najłatwiej.
— A coby tam robił?
— Naprzód może się przechować przez ten czas niepokoju, bo wie, że u nas nigdy nic nie trwa długo. Za kilka miesięcy rogatki spalą na drwa, a ludziom się sprzykrzy stać na straży. Drapnie w biały dzień. Powtóre, gdzież łatwiej i kogo bałamucić, jak tych Poleszuków, którzy o bożym świecie nie wiedzą? Ja ci mówię, jeśli on tu jest, to na Polesiu. Dlaczegożbyś ty nie objechał sobie powiatu... ot, tak z grzeczności. Ja nie wiem, jak tam teraz u was, ale za moich czasów bywało, gdy urzędnik do obywatela przybył, najlepsze wino na stół, koniom owsa, co wlezie, a wyjeżdżając, zawsze się coś oberwało. Mało — wiele każdy dał, aby się do niego nie czepiać.
Jużbyś na tem nie stracił, żebyś objazd taki po błocie zrobił. A od czego konie pocztowe i pieniądze podróżne? Grosza kosztować to nie będzie i wywdzięczy się pewnie.
Kto wie, możesz dostać języka, lub jeszcze go gdzie spotkać? Ludzi weź sprytnych, niech po dworach i po wsiach rozpytują: Kto bywa, gości, z kim stosunki... czy wiele listów odbierają it. p. Człowiek się więcej nauczy takim objazdem, niż rok siedząc w domu. Weź z sobą kancelistę, a niegłupiego.
— Rada doprawdy nie zła — rzekł Szuwała — kto wie, może za nią pójdę... ale bryczek nałamię.
— Gdyby tyle biedy! — odparł, śmiejąc się chytrze Pratulec — a to błogosławieństwo Boże bryczkę