Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Emisarjusz.djvu/52

Ta strona została uwierzytelniona.

wał wyraźniejszym... kilka razy otwierała już usta. Załowicki zagadywał.
Nieostrożny gospodarz tymczasem wyrwał się.
— Możeby co panu Pawłowskiemu posłać, kiedy...
— A cóż mu jest? — przerwała żywo panna.
— Od wczoraj, od wczoraj ma tę nieszczęśliwą migrenę, na którą okrutnie cierpi — pochwycił Załowicki — nic mu nie trzeba, tylko wyleżeć się spokojnie, póki nie przejdzie.
Sprawnik drgnął.
— Dosyć, że u pana podsędka zawsze gości pełno — rzekł żywo.
— Ten gość to sąsiad pana Załowickiego — odezwał się gospodarz — Pawłowski z Dubieńskiego powiatu.
— Pawłowski? — dodał sprawnik — jest ich tam kilku... znam niektórych... czy Ludwik, czy Hieronim?
— Nie... Antoni... Antoni — żywo podchwycił Załowicki.
— Brat Ludwika?
Załowicki zagadnięty tak prędko, nieprzygotowany, zdradzał w odpowiedziach pewne pomieszanie, ale naprawił to śmiechem.
— Ani brat, ani swat, a nawet innych Pawłowskich — rzekł, ruszając ramionami. — Ma koło mnie część wsi w Paminkowie. Służył w wojsku rosyjskiem.
Szuwała jakoś uspokojony, urwał na tem, a Załowicki począł zajadać szynkę tak, jakby od tygodnia nic nie miał w ustach.
W czasie tego badania o Pawłowskiego panna Celina bladła i czerwieniała. Szczęściem Szuwała sobie pomyślał:
— Gdyby był kto podejrzany, toby się gospodarz z nim nie wygadał.
Po śniadaniu co było robić? Sprawnik się nie wybierał — ustawiono stolik do wista, do którego zasiedli