Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Emisarjusz.djvu/55

Ta strona została uwierzytelniona.

Ale nuż to była ciotka?
Zapukał leciuteńko raz drugi.
Szelest sukni zwiastował, że ktoś się zbliżył do komody...
— Panno Celino — szepnął więzień — na miłość Boga!...
Milczenie mu odpowiedziało zrazu, potem nie wiedział, czemu przypisać, że się kroki oddaliły... panna Celina coś nuciła półgłosem... Wytłómaczył to sobie stuknięciem drzwi... od salonu... były bowiem niezamknięte... a sprawnik, grający w wista, siedział o krok. W chwilę później uderzono zlekka we drzwi z drugiej strony.
— Słucham — rzekł głos cichy.
— Nie pytaj pani, nie dziw się, ale zaklinam... na imię Polski... na pół minuty widzieć się z nią muszę, niema chwili do stracenia.
— Otwórz drzwi... klucz jest w nich — odpowiedziano z cicha i nucono znowu.
Paweł nie bez trudności, usiłując jak najmniej robić hałasu, unosząc do góry, drzwi otworzył.
Poza komodą stała blada panna Celina.
— Na miłość Polski, weź pani te papiery, ukryj... albo ja... upomnę się o nie... lub... znajdziesz wskazówkę, komu je oddać.
Dziewczę wyciągnęło rękę odważnie, rumieniąc okrył jej twarz, pochwyciła paczkę i skinęła głową tylko, mówić nie mogła... Drzwi zamknęły się natychmiast... klucz obrócił, a Paweł leżał rozgorączkowany w łóżku znowu, już tylko rewolwer jeden cisnąc w dłoni. Powoli twarz jego nabrała spokojniejszego wyrazu... oddychał; wiedział z pewnością, że polskie dziewczę umrze raczej, niż ojczyznę zdradzi.


∗             ∗

O pierwszej podano do stołu. Sprawnik jakoś ani myślał się wybierać, ale, jak na sprawnika, był wcale