Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Emisarjusz.djvu/58

Ta strona została uwierzytelniona.

trzności, że się będzie mógł przed panną Celiną wytłumaczyć.
Od wnijścia jego do pokoju, oczy córki gospodarza nie zeszły z niego, usta mu się uśmiechały; baczniejsze wejrzenie byłoby dostrzegło nadzwyczajne ożywienie i jakby rozpromienienie dziewicy. Zdawała się oczekiwać tylko, aby zbliżył się do niej.
Paweł, nie chcąc ściągnąć uwagi, kołował przy grających, zabawiał ciotkę, naostatek począł rozmowę z Celiną i oboje poszli przechadzać się po pokojach.
— Nie wiem jak mam panią przepraszać — odezwał się nareszcie młody człowiek — daruj mi pani zuchwalstwo... Nie szło tu o mnie, ale o stokroć nad życie moje i losy ważniejszą sprawę.
— Czy mam panu oddać papiery? — zapytała Celina.
— Jeśli je pani masz przy sobie.
— Wzięłam je po odjeździe sprawnika — odparła Celina. — Nie mów mi pan nic, nie tłumacz się, ja to winnam podziękować za zaufanie... A nie wiesz pan, jak miło jest jednej z nas słabych istot, oddać choćby najmniejszą usługę tego rodzaju. Jestem dumną, żem się przydała choćby na chwilę do uspokojenia pana. Będzie to niedyskrecja zapewne korzystać z nieszczęścia i trafu... pytać go... ale powiedz mi pan jedno tylko... Jesteś tym, za kogo cię prezentowano, czy?...
— Winienem pani całą prawdę — rzekł Paweł — jestem wygnańcem od 1832 r., za fałszywym paszportem w kraju muszę się ukrywać, bom był sądzonym na śmierć i na Sybir. Jestem tą nieszczęśliwą ściganą istotą, która w pospolitym języku zowie się emisarjuszem.
Panna Celina załamała ręce — pobladła.
— Sądzony na śmierć! — powtórzyła cicho.
— Nie będę miał dla pani tajemnic — dodał z jakimś zapałem. — Sprawnik Szuwała zna mnie osobi-