Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Emisarjusz.djvu/60

Ta strona została uwierzytelniona.

studja, choćby były jak fjołki, nieporównywając... nisko w trawie rosło. Niktby się pewnie nie spodziewał, że Wańka, deńszczyk sprawnika Szuwały, jego woźnica i sługa, należał do tych egzemplarzy rzadkich i oryginalnych. Tak jednak było w istocie. Wańka rodem ze Smoleńskiej guberni, niegdyś żołnierz (ale w czasie służby zajmował się szyciem i naprawą butów regimentu), był rzadkim człowiekiem. Poczciwe to było, usłużne, ciche, cierpliwe, ale naiwne do granicy, od której ten szacowny przymiot zaczyna zakrawać na głupotę.
Wańka nie pytany, nigdy nie mówił, nie śmiał poczynać sam, ale raz zagadnięty, był niewyczerpanym i wyśmienitym. Śpiewał nawet, kiedy mu kazano. A był tak zawsze szczęśliwym i ze wszystkiego zadowolonym, iż zniecierpliwić go lub zasmucić, prawie się zdało niepodobieństwem.
Nie mówi się już o tem, iż był posłusznym nieograniczenie. Musiał sobie zapewne wyrozumować, iż za te czyny, które popełniał po ukazu, nie był ani przed Bogiem, ani przed ludźmi odpowiedzialnym. Gdyby więc pan mu kazał ukraść, zabić, mordować, niechybnieby spełnił przykazanie. Serce miał dobre, ale wdrożony do karności, nieraz siekł powierzonych swej rózdze winowajców bez litości, choć ich potem serdecznie żałował, leczył i cieszył.
Był to już człowiek tego rodzaju... czysty produkt cywilizacji moskiewskiej... a nie najgorszy jeszcze. Trafiają się szkaradniejsze daleko.
Wańka miał serce, co nie wszystkim jest dane, trzymał jego uczucia w zawieszeniu, ale gdy mu było wolno, praktykował je.
Fizjognomja poczciwego Wańki była zwierciadłem duszy. Twarz miał bladą, szeroką, rozlaną, z mocno wystającemi policzkami, oczki małe, niekiedy uśmiechające się, szare, usta szerokie i mięsiste, nosek zadarty, jakby przełamany i skromnie kryjący się