wśród policzków. Nie był pięknym, ale miał w sobie coś miłego... i niejedna rekrutka się w nim kochała. Nie ożenił się wszakże, i choć dość romansowego usposobienia, pozostał swobodnym. Wańka lubił wódkę, ale nie upijał się też do utraty zmysłów nigdy, tylko do przyjemnego odurzenia.
Bryczka sprawnika to wpadała w kałuże bezdenne, to grzęznąc jednem kołem, zdawała się już już wywracać, to się toczyła po zmokłych piaskach. Szuwała świstał. Mrok padał, byli dzięki koniom pocztowym o dwie mile od Radziszewa.
— No co, Wańka — odezwał się do niego sprawnik po kilkugodzinnem milczeniu — dobrze ciebie przyjęli w tym dworze? hę?
— A co... dobrze... co się nazywa, proszę pułkownika... Dali wódki com chciał i flaszkę postawili przede mną, mięsa całą miskę... kołacza... Już to, proszę pułkownika, bodaj to jeździć po powiecie! Nigdzie człowiek tak się nie pożywi, jak u obywateli...
Sprawnik się rozśmiał.
— Nawet żyd w karczmie nie pożałuje... ale żyd to taki żydem. Ryby da albo masło z chlebem... i gotują nie do rzeczy.
— A ty lubisz jeść? — spytał Szuwała.
— Któżby, proszę pułkownika, jeść nie lubił? Człowiek już na to jest od Pana Boga stworzony.
— Tylko na to? — zapytał pan.
— A no, jużcić i pić musi... to niema rady — rzekł Wańka.
— A dalej?
— A no, to i spać.
— I więcej nic...
— At, co to gadać, proszę pana pułkownika!... Ja tam nic nie wiem... a to wiem, że najrozumniejszy człowiek na głodno głupieje.
Sprawnik się rozśmiał.
— Cóż ty tam widział w tym dworze?
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Emisarjusz.djvu/61
Ta strona została uwierzytelniona.